niedziela, 15 stycznia 2012

.Rozdział 3.


    Gdy zbliżał się koniec ostatniej godziny lekcyjnej byłam u kresu wytrzymałości. Głowa pękała mi od bólu. Puls miałam znaczeni przyśpieszony, przez co szybciej oddychałam i było mi duszno.
    Na przerwach chodziłam do łazienki czy na świeże powietrze, które trochę mi pomagało. Nie na długo, lecz choć na chwile mogłam uwolnić się od gorąca, które przeszywało moje ciało.
    Znacznie pomogła mi Lindsey, zresztą robiła to od najmłodszych lat. Pewnego dnia w przedszkolu wylałam na siebie jogurt, przez co inne dzieci zaczęły mnie przezywać i wyśmiewać. Tylko Lin stanęła po mojej stronie odstraszając od nas tych bachorów. Od tamtej pory stałyśmy się najlepszymi przyjaciółkami i tak jest do dziś.
     Za to Nicolas strasznie się martwił i nie odstępował mnie na krok. Chciał żebym pojechała do szpitala, lecz stanowczo się nie zgodziłam. Powiedziałam, że to przejściowe i niedługo przejdzie. W końcu musiało kiedyś ustąpić, taką miałam nadzieje.
    Z Nicolasem poznaliśmy się w trzeciej klasie podstawówki. Uważał mnie za najlepszą dziewczynę i spędzał ze mną dużo czasu. Troszczył się o mnie, no i martwił. Był w stanie dokopać każdemu kto nawet krzywo spojrzał w moim kierunku. Ale cieszyłam się, że mogę mieć go u swojego boku. Na początku jako przyjaciela, a potem jako chłopaka.
    Po chwili zadzwonił dzwonek. Wstałam, wzięłam plecak i skierowałam się do drzwi. Nareszcie, koniec zajęć. Sam fakt, że wracam do domu poprawił mi samopoczucie.
    Przeciskałam się przez tłumy uczniów, brnąc na parking, gdzie czekał już Nicolas i Lin. Nagle niechcący uderzyłam w kogoś z impetem, przez co osoba została odrzucona na szafki. Chciałam wybełkotać przeprosiny, lecz powstrzymałam się,  gdy zobaczyłam Elke wraz z jej przyjaciółkami Meg i Katy.
    - Uważaj jak łazisz, niedołęgo! – warknęła do mnie idąc w moim kierunku. Od razu zrobiło się miejsce miedzy nami. Nikt nie raczył nam przeszkadzać, bo kłótnie z Elke kończyły się raczej źle. Dlatego woleli trzymać się od nas z daleka. Nigdy jej nie lubiłam, uważała się za królową tej szkoły. Była chamską, wredną, podłą pudernicą. W sumie to nadal nią jest. Taka pusta lala barbie.
     - Gdybyś nie machała tak tym grubym dupskiem i nie zajmowała całej powierzchni korytarza, to może bym w ciebie nie uderzyła! – odwarknęłam zła, mrużąc gniewnie oczy. Złe samopoczucie powracało, nie miałam siły na kłótnie z Elke, lecz ona przeciwnie. Słysząc moje słowa nakręciła się jeszcze bardziej.
    - Za to z ciebie jest anorektyczna suka i nic więcej! – wskazała na mnie palcem. Naburmuszyłam się. Kątem oka zobaczyłam jak dookoła nas tworzy się kółko i uczniowie zaczynają się nam przyglądać, licząc na babską bójkę.
    - I mówi to ta, która ma pół kilo pudru na mordzie. – prychnęłam dosyć głośno by mogła mnie usłyszeć. Ból głowy doskwierał mi coraz bardziej i odchodziłam od zmysłów. Chciałam już odejść, gdy zatrzymały mnie jej słowa.
    - Mnie w porównaniu do ciebie stać na kosmetyki i nie mieszkam na farmie z daleka od cywilizacji. – zakpiła, wbijając we mnie wściekły wzrok. Chwyciła się za nos, udając że dusi się moim zapachem. Zaczęła machać ręką w powietrzu. Po chwili zaniosła się sztucznym śmiechem. Za to ja napięłam mięśnie i zacisnęłam dłonie w pięści, mając ochotę dać jej w twarz. Czułam jak cała energia i ciepło kumuluje się w moich rękach.  Ból trochę zelżał dając miejsce nienawiści. Tak na prawdę nie mieszkałam na farmie, tylko daleko od miasta. To co innego.
    - Ja nie wyglądam jak tania dziwka, która czeka na szybki numerek. – wycedziłam, unosząc zadziornie kącik ust. Niemal od razu zauważyłam jak jej twarz stężała, a uśmiech zniknął.
    - Odezwała się czystej krwi szmata. Ta, co z przyjaciółką idiotką tworzy idealną drużynę. Dziwię się Nicolasowi. Jak on z tobą wytrzymuje? Pewnie płaszczysz się do niego i błagasz by nie odchodził. No a może to z litości. Może chce się tylko dobrze zabawić. W sumie to bym się nie zdziwiła, jesteś taka naiwna… - mogłaby dalej mówić, ale nie wytrzymałam i jej przerwałam.  
    - Zamknij się ty żałosna kupo mięsa ! – ryknęłam wściekła i podniosłam ręce, by ją popchnąć. Zauważyłam, że obie dłonie mam poczerwieniałe i nadal w postaci pięści. Otworzyłam je i uderzyłam nimi w Elke. Poczułam fale gorąca przepływającą przez całe ciało, aż do rąk, z których się ulatniało. Nagły przypływ furii sprawił że żar się powiększył. Z moich dłoni wystrzelił ogień, który poleciał w stronę Elke. Uderzył w nią z siłą, przez co poleciała na szafki. Próbowała ugasić kwiat, przyczepiony na bluzce, który zajął się ogniem. Gdy to zrobiła spojrzała na mnie przestraszonym wzrokiem, nie mogąc wydusić ani słowa. Twarz miała brudną od dymu. Szybko wstała i pobiegła wzdłuż koryta, prawdopodobnie do łazienki. Tuż za nią poczłapały Meg i Katy.
    Wyprostowałam się i uniosłam podbródek. Opuściłam ręce, próbując się uspokoić. Czułam jak cała złość wyparowuje, a na jej miejsce wstępuje szok i strach. To nie możliwe, jak to się stało?! Z moich dłoni wystrzelił ogień, jak w jakiejś cholernej fantastycznej książce. Coś jest ze mną nie tak i nie tylko ja to wiedziałam.
    Rozejrzałam się dookoła. Wszyscy wlepiali we mnie oszołomiony wzrok. Nagle zatrzymałam się na jednej z twarzy. Wytrzeszczyłam oczy. Stał tam chłopak z parkingu. Ubrany cały na czarno i te ciemne, grafitowe czy. Niewątpliwie to był on. Tak samo jak ostatnio wpatrywał się we mnie natarczywie. Nie spuszczając go z oczu ruszyłam w jego stronę. Nie musiałam się nawet przeciskać przez tłum uczniów, bo sami zrobili mi miejsce.
    Byłam coraz bliżej niego, gdy zaczął iść w przeciwnym kierunku. Przyspieszyłam kroku, by znowu go nie zgubić. On musiał coś wiedzieć. Nie bez powodu widzę go drugi raz w tym samym dniu. Postanowiłam, że tym co zrobiłam Elke zajmę się później, bo jeszcze nie do końca w to uwierzyłam.
    Nieznajomy skręcił korytarzem w prawo i tak samo jak ja nie zwalniał, tylko szedł coraz szybciej. Zaczęłam biec, próbując go dogonić i zapytać o co mu chodzi. Zbiegł po schodach, a ja za nim. Mój oddech przyspieszył, a serce łomotało mi w piersi. Teraz przydałoby się trochę kondycji.  Chłopak uderzył w stalowe drzwi, otwierając je na oścież.  Szybko pobiegłam za nim. Akurat, gdy byłam przy drzwiach one uderzyły we mnie z impetem i poczułam ból w ramieniu. Jęknęłam cicho i otworzyłam je wybiegając na dwór. Rozejrzałam się pośpiesznie dookoła. Ani śladu nieznajomego. Zniknął. Cholera. To się robi coraz dziwniejsze, a do tego wkurzające.
    Złapałam się za głowę i dopiero teraz spostrzegłam, że ból głowy i nudności prawie całkowicie zniknęły. Westchnęła zmęczona biegiem i ruszyłam rozczarowana na parking.

   
~*~


    - Cholera, Sherry! Gdzieś ty się u diabła podziewała?! Czekamy z Nicolasem od ponad dwudziestu minut. – powiedziała Lindsey nieco podenerwowana, gdy mnie zobaczyła – Martwiliśmy się o Ciebie.
    - Miałam niezła potyczkę z Elke i …- przerwałam w tym momencie. Kurczę, jak zwykle nie trzymam języka za zębami. Postanowiłam, że nie będę mówić Nicolasowi i Lin o nieznajomym do czasu, aż sama nie wyjaśnię tej sprawy. Nie będę ich tym zamartwiać, bo wtedy nie odstępowaliby mnie na krok. – …i źle się skończyło. Elke pobiegła z płaczem do łazienki.
    - Oh, kochana! Moja krew! – wykrzyknęła radośnie Lindsey i ścisnęła mnie. – I bardzo dobrze jej tak. Może w końcu się od nas odczepi. – Spojrzałam na Nicolasa, który lekko się uśmiechał.
    - Idziemy do domu? Nie najlepiej się czuje. – westchnęłam, mrużąc oczy i patrząc to na Lin, to na Nicolasa. Tak naprawdę moje samopoczucie się poprawiło. Czułam się lepiej niż przedtem. Co prawda ból i gorąco nie do końca ustąpiło, ale nie chciałam żeby Lindsey zasypywała mnie pytaniami dotyczących Elke. Zresztą sama nie do końca wiedziałam co się stało. Nadal do mnie nie docierało, że ogień wystrzelił mi z rąk pod wpływem furii.
    -  Tak, lepiej idź do domu. Bo nie najlepiej wyglądasz. – powiedział Nicolas ze zmartwioną miną. Podszedł do mnie, obejmując w pasie. Pocałował mnie w czoło i przytulił. – Zobaczymy się jutro, lub dzisiaj, jak się lepiej poczujesz. Jeszcze zadzwonię. – uśmiechnął się do mnie ciepło. A ja przytaknęłam.


~*~


    Po pożegnaniu z Nicolasem, poszłyśmy z Lin w stronę naszych domów. Nagle wydarzenia z dziś zalały mnie niczym kubeł lodowatej wody. Cholera, a jeżeli zrobiłam coś Elke? Jeżeli wniesie to na policje i zostanę skazana? Zaczęła wzbierać we mnie panika. Ale z drugiej strony ona jest przecież ,,królową szkoły” i nie może pozwolić sobie na bezczeszczenie jej imienia. Nie pozwoli by cała szkoła dowiedziała się, że młodsza o rok uczennica zlała jej dupę. Oj, na pewno nie pozwoli. A co z tym…czymś? Co to było? Ogień. To on wystrzelił z moich rąk. Ale jak to możliwe ? Może to tylko wymysł mojej wyobraźni, a tak na prawdę tylko ją popchnęłam? A podświadomość wymyśliła płomienie. W sumie jest to możliwe, zważając na dzisiejsze samopoczucie.
    Ale to nie jest tylko mój jedyny problem. Nadal nie wiedziałam co myśleć o tym nieznajomym chłopaku. Nie mam pojęcia skąd się wziął i czego chciał. Ale czułam, że chodzi mu o mnie. Taki instynkt. Tylko czemu uciekał przede mną? Tego też nie rozumiałam…
    - Ale super, że jutro koniec roku. – przerwała moje rozmyślania Lin. – Masz już jakieś plany na wakacje?
    - Mam jechać z rodzicami za granice. Chyba do Egiptu. No ale nie wiem co z tego wyjdzie. W końcu mówią to co roku. – westchnęłam, a po chwili się uśmiechnęłam. – Ale nawet jak nie, to mam Nicolasa. –spojrzałam w jej brązowe oczy.
    - Też chce mieć chłopaka. – jęknęła i zrobiła minę jak dziecko, które nie dostało obiecanej zabawki. Zaśmiałam się lekko i przytuliłam ją, a ona odpowiedziała na to szerokim uśmiechem.
    - A ty masz już plany ? – zapytałam spoglądając na nią. Lin potrząsnęła głową w zaprzeczeniu, przez co jej brązowe loki zaczęły podskakiwać. Nie jesteśmy do siebie zbyt podobne. Lindsey jest niską brunetką o brązowych oczach.  Burza ciemnych włosów okala jej twarz o oliwkowej cerze. Ma filigranową posturę. Aroganckie zachowanie do nieznajomych ludzi, lecz dla osób, którzy liczą się w jej życiu jest prawdziwą przyjaciółką. Tak samo jak ja nie lubi Elke i jej baraniego stadka, czyli Meg i Katy, które jest z nią non stop. Ciekawe czy do łazienki chodzą razem, albo pod prysznic jako święta trójca.  W przeciwieństwie do Lin jestem ciemną blondynką o brzoskwiniowej cerze, nieco umięśnionej budowie ciała oraz o zgrabnej i smukłej sylwetce, którą odziedziczyłam po matce. Mój charakter jest bardzo zmienny, uzależniony od mojego nastroju.
    - Niestety nie mam. Ale jestem pewna, że pojadę do babci i dziadka – powiedziała z nutą złości i wywróciła oczami. – Dlaczego nie pojedziemy gdzieś daleko? Na przykład na drugi koniec świata. Chciałabym wyrwać się z tej zapomnianej przez Boga dziury. – westchnęła z rozżaleniem, przenosząc na mnie wzrok i zaniosła się cichym śmiechem.
    Resztę drogi szłyśmy w milczeniu. Po paru minutach doszłyśmy do jej domu. Przytuliłyśmy się na pożegnanie i ruszyłam dalej na przystanek, po zapewnieniu Lin, że nic mi nie jest i że nie zemdleje po drodze. Usiadłam na ławce, czekając na autobus. Zauważyłam, że obok mnie leży mała, niebieska karteczka. Zagryzłam wargę w zamyśleniu, lecz ciekawość zwyciężyła i sięgnęłam po nią. Na odwrocie napisane było: Nie wracaj do domu. Jesteś w niebezpieczeństwie. Zmarszczyłam brwi, a moje tętno przyśpieszyło. Wbijałam posępny wzrok w karteczkę. Co to ma być?  Czy ktoś rzeczywiście mnie ostrzega, czy to tylko idiotyczny żart? Może grupa dzieciaków położyła tę kartkę dla zabawy. W końcu to było możliwe… Ale mogłabym przysiąc, że jak tu przyszłam tej karteczki nie było.
    Nadjechał mój autobus. Potoczyłam wzrokiem dookoła. Nie było ani żywej duszy. Pewnie głupi żart, pomyślałam i wyrzuciłam kartkę, wchodząc od autobusu. Kupiłam bilet i usiadłam zdenerwowana. Autobus ruszył, a ja spojrzałam przez okno. Powoli zaczęło się ściemniać. Przez chwile jakbym widziała twarz tego nieznajomego chłopaka, lecz w mgnieniu oka zniknęła. Jeszcze bardziej się spłoszyłam, opadając na oparcie fotela. A jeżeli to on? Mógł przecież podłożyć tę kartkę przed moim przyjściem, a ja po prostu jej nie zauważyłam. Może przewidział, że będę szła na przystanek i wyprzedził mnie o krok, chcąc mnie nastraszyć? Jeżeli o to chodziło, to mu się udało. Odpędziłam od siebie tę myśl.
    Autobus stanął, a ja wyskoczyłam z niego. Skierowałam się do domu pośpiesznym krokiem. Jak najszybciej chciałam się tam znaleźć. Gdy byłam już blisko zobaczyłam dym unoszący się w powietrzu. Znowu poczułam to ukłucie w sercu i strach, co rano. Zaczęłam iść jeszcze szybciej, podążając za zapachem siarki i dymem. Po chwili zaczął pojawiać się ogień. Potem zobaczyłam palący się dom, którego pożerały płomienie.
    - Och, nie! – jęknęłam, a mój głos się załamał. Mój dom. Rodzice. Pożar. Nieee!!! Mój umysł krzyczał. Rzuciłam wszystko i zaczęłam biec ku drzwiom. Łzy cisnęły mi się do powiek, szukając ujścia. Lecz nie pozwoliłam im wypłynąć. Nie teraz, kiedy ode mnie zależy życie mamy i taty. Przez ułamek sekundy pomyślałam, że może zdążyli się wydostać. Ale ta myśl szybko odeszła, gdy zobaczyłam rodziców klęczących u progu drzwi. Mieli przepaski na usta i związane z tyłu ręce. Ich wzrok skupiał się na wysokim, ubranym na czarno mężczyźnie. Mama miała łzy w oczach, a tata przepełnioną bólem twarz. Szybko schowałam się za krzak, obserwując tę sytuacje. Boże, co mam robić?! Jeżeli tam pójdę to i tak im nie pomogę. Złapie mnie i zaknebluje tak samo, jak moich rodziców. Komórka! Szybko ją wyjęłam, niestety bateria padła. Zaklęłam się w duchu.
    Zauważyłam jak mężczyzna ściąga mojej mamie przepaskę z ust, by mogła mówić. Zapewne jej odpowiedz go nie zadowoliła, bo uderzył ją z całej siły w twarz, przez co odleciała do tyłu. Zdusiłam w sobie krzyk, dławiąc się płaczem. Zaczęłam głośno dyszeć, panika wzięła nade mną górę. Bałam się, że ich stracę. Musiałam działać. Życie bez nich, byłoby jak oddychanie bez tlenu. Niemożliwe. Odruchowo dotknęłam sygnetu. Musiałam im pomóc, najwyżej zginę, ale będę z nimi w tamtym świecie.  Zaczęłam szukać jakiejś broni. Szybko, szybko…powtarzałam w myślach. Moje ręce wymacały stalowy, dosyć gruby pręt. Chwyciłam go mocno i zaczęłam zakradać się do drzwi.
    Schowałam się za drzewem, kucając. Spojrzałam na mamę i zamarłam. Patrzyła wprost na mnie. Jej oczy były pełne łez, poczerwieniałe i napuchnięte. Miała zakrwawione usta i ranę na czole. Zakryłam dłonią usta, czując jak płacz wzbiera na sile. Kątem oka zauważyłam, że mężczyzna poszedł w głąb domu. Bez namysłu ruszyłam w jej stronę. Ku mojemu zdziwieniu podniosła się na kolana. Oboje na mnie spojrzeli. Ich oczy były pełne smutku, bólu lecz też miłości. Gdy byłam już na ganku, mama przemówiła.
    - Sherry. Kochamy cię i zawsze będziemy. Pamiętaj o tym. – wypowiedziała niemal szeptem, a ja rzuciłam się w ich objęcia, a oni przygarnęli mnie do siebie. Chciałam powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, że zaraz na pewno ktoś tu będzie. Lecz ostatnie co zapamiętałam był jasny błysk. Tak jasny, że musiałam przymknąć oczy. Usłyszałam niezrozumiałe słowa mamy, a potem jej krzyk. Chciałam złapać ją za rękę, ale nic nie widziałam. Poczułam zawroty głowy i mdłości. A ostatnim obrazem jaki zobaczyłam okazały się krwistoczerwone oczy.Straciłam przytomność.

wtorek, 10 stycznia 2012

.Rozdział 2.

Tata zatrzymał samochód tuż przed szkołą. Wzięłam plecak z tylnego siedzenia. Pocałowałam go w policzek, żegnając się i wysiadłam. Rozejrzałam się wokół siebie i ruszyłam w kierunku drzwi.  Kątem oka zauważyłam, że jakiś nieznajomy mężczyzna przygląda mi się. Miał czarne,  lśniące w nieładzie włosy. Oczy czarne jak grafit, które przeszywały mnie na wylot. Był niesamowicie blady. Do tego czarna koszula, czarne jeansy i buty. Jego szerokie i umięśnione ramiona dawały wrażenie drapieżności. Był wysoki, coś około metra dziewięćdziesięciu. Nie znałam tego chłopaka i na pewno nie chodził ze mną do szkoły, ale trzeba przyznać, że robił wrażenie.
    Nagle ktoś uderzył we mnie barkiem, przez co straciłam równowagę. Musiałam się podeprzeć poręczy by nie upaść.
    -Ej, uważaj ja chodzisz! – warknęłam zła. Chłopak wybełkotał przeprosiny i dalej ruszył przed siebie. Otworzyłam drzwi do szkoły i kiedy spojrzałam na miejsce, w którym stał nieznajomy, już go nie było. Zmarszczyłam brwi. Przecież nie mógł rozpłynąć się w powietrzu. Zamyśliłam się jeszcze przez chwilę, lecz potem wzruszyłam ramionami i weszłam do środka.
    Idąc przez korytarz kilka osób powiedziało mi ,,cześć”. Inni kiwnęli głowami, witając mnie, a jeszcze inni nic nie zrobili. W końcu nie byłam z całą szkołą na ,,ty”. Podeszłam do szafki i spojrzałam na zegarek. A więc za chwile dzwonek. Przynajmniej się nie spóźniłam, ale szczęście…
    - Witam moją solenizantkę ! – powiedział ktoś donośnym tonem głosu, łapiąc mnie w talii i obracając ku sobie. Spojrzałam uradowana w błękitne oczy Nicolasa. Był wyższy ode mnie. O dobre osiem centymetrów. Przyciągnął mnie do siebie i złożył na moich wargach delikatny pocałunek, sięgając przy tym do tylnej kieszeni jeansów. Wyjął srebrny łańcuszek, na którym zawieszone było serce. Małe, czerwone diamenciki, którymi było oblepione połyskiwały w słońcu, niemalże oślepiając. Uśmiechnęłam się, odrywając wzrok od łańcuszka i przenosząc go na Nicolasa.
    - Wiesz, że nie musiałeś…- nie skończyłam zdania bo przyłożył mi palec do ust, uciszając mnie. Poprosił,  żebym stanęła do niego plecami. Zgodnie z jego słowami obróciłam się odgarniając włosy z karku, by mógł zapiąć mój urodzinowy prezent.
    - To dla ciebie, żebyś zawsze pamiętała jak bardzo cię kocham. Moje serce należy do ciebie.  – na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. Odgarnął kosmyk moich włosów za ucho i przybliż swoją twarz do mojej, tak, że prawie stykaliśmy się nosami. – Kocham cię i zawsze będę. – szepnął niemal bezgłośnie i pocałował mnie nieco nachalniej niż przedtem. Odpowiedziałam tym samym, zarzucając mu ręce na szyje. Chwycił mnie za biodra i przyciągnął jeszcze bliżej. Wstrząsnęło mną gorąco, jakiego nigdy dotąd nie czułam. Poczułam pożądanie. Gdy chciał się cofnąć, przytrzymałam go ustami. Chciałam, by ta chwila trwała wiecznie.
    Niestety zabrzmiał dzwonek. Oprzytomniałam po chwil i przypomniałam sobie, że jesteśmy w szkole. Niesamowity żar, który czułam podczas pocałunku  zniknął. Odsunęłam się od niego z lekkim uśmiechem na ustach, za to on uniósł delikatnie brwi ku górze. Chwyciłam plecak i zarzuciłam go na ramie.
    - Dziękuje za prezent i za to, że jesteś. – powiedziałam cicho, muskając go wargami. On objął mnie ramieniem i skierował do klasy. Spojrzał na mnie, a na jego twarzy odmalował się szeroki uśmiech.
    - Dla ciebie wszystko, kochana. – szepnął mi do ucha aksamitnym głosem.

~*~

    Rzuciłam plecak obok ławki i usiadłam na krześle. Z westchnieniem wyjęłam podręczniki od historii. Nie przepadałam za tą lekcją. Szczególnie dlatego, że prowadzi ją cięty i surowy nauczyciel, który pesymistycznie patrzy na życie, a do tego uważa, że Bóg stworzył nas przez wielką pomyłkę.
    Po krótkim czasie drzwi się otworzyły i do sali wkroczył pan Nightman. Wszystkie twarze zwróciły się w jego stronę, z moją łącznie. Chwilę się jeszcze rozpakowywał, lecz potem przeszedł do tematu o I wojnie światowej.
    Na szczęście to ostatnia lekcja historii w tym roku. W sumie to ostatni dzień. Jutro jest piątek, koniec roku szkolnego. Mógłby zrobić luźniejszą lekcje, a nie opowiadać o wojnie. Przecież po wakacjach i tak połowa zapomni te wszystkie rzeczy, o których do tej pory mówiliśmy. Zawsze tak jest. No może cząstka jakiejś historii w głowie pozostaje, ale większość idzie w niepamięć.
    Westchnęłam, poruszając się na krześle. Wbiłam wzrok w widok za oknem. Słońce lekko przygrzewało i delikatnie oślepiało plaskiem, choć południa jeszcze nie było.
    Nagle zrobiło mi się duszno, jakby całe świeże powietrze dookoła mnie ulotniło się. Zaczerpnęłam głębokiego oddechu, lecz to tylko pogorszyło sprawę. Ogień zapłonął w moich płucach, przeszywając mnie bólem i gorącem. Nie było jak w przypadku pocałunku. Tamten żar był inny, wzbudził we mnie pożądanie i miłe uczucie, taki przyjemny wybuch eksplozji od środka. Natomiast to zapierało mi dech w piersi. Nie mogłam oddychać. Na karku poczułam krople potu. Czarne plamy zaczęły pojawiać się przed moimi oczami. Skórę przeszyło nieprzyjemne mrowienie, które z czasem było bardziej natarczywe i mocniejsze. Sprawiało mi coraz większy ból. Czułam, że się palę. Jakby płomienie lizały i parzyły mnie.
    - To może panna Foster powie nam w którym roku odbyła się I wojna światowa -  powiedział pan Nightman. Przeniosłam na niego spłoszony wzrok. Czyżby nie widział, że się płonę?! Już chciałam zawołać o pomoc, lecz w ułamku sekundy ogień i uczucie duszności zniknęło. Powiodłam dookoła wzrokiem. Popatrzyłam na ręce. Wszystko było w porządku. Ani śladu oparzenia. Byłam zdezorientowana.
   - Przepraszam, czy ja Ci w czymś nie przeszkadzam? – zakpił nauczyciel i odkrzyknął. – Mogłabyś szanownie odpowiedzieć na moje pytanie, a nie oglądać swoje ciało czy widoki za oknem? – powiedział nieco bardziej złym tonem głosu. Podszedł do mojej ławki i wbił we mnie spojrzenie swoich szarych oczu.
    - Od 28 lipca 1914 roku do 11 listopada 1918 roku – skonwertowałam, próbując by głos mi nie zadrżał, choć cała się trzęsłam. A więc nic nie zobaczyli. Nie paliłam się, więc jak to możliwe ? To było tak realne uczucie, jakby działo się to naprawdę.
    Pan Nightman burknął coś niezrozumiałego pod nosem i odszedł od mojego biurka, kierując się na środek klasy. Wznowił swój monolog o wojnie, a ja odetchnęłam z ulgą, choć nie do końca. Nadal nie mogłam dojść do siebie po tym zdarzeniu. Co to było ? Myślałam że umieram, lecz tak naprawdę nic mi się nie stało. Może moja chora wyobraźnia płata mi figle ? Tak, na pewno tak. Trzymajmy się tej opcji, bo inaczej zwariuje.

~*~

    Resztę lekcji przesiedziałam na słuchaniu jednym uchem pana Nightmana i kodowaniu informacji w moim umyśle. Lecz większa część myślała nad wydarzeniem, które miało miejsce w tej sali.
    Gdy zadzwonił dzwonek pośpiesznie wyszłam z klasy i skierowałam się do damskiej łazienki. Rzuciłam plecak na posadzkę i podeszłam do umywalki. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Miałam z lekka przekrwione oczy i nadal przestraszoną minę. Było mi strasznie gorąco, rozpalało mnie od środka. Szybko przemyłam twarz zimną wodą. Na chwilę pomogło, lecz po chwili uczycie żaru wróciło. Przeczesałam niezdarnie włosy, gdy zabrzmiał dzwonek.
    Westchnęłam zdruzgotana. Jeszcze pięć lekcji. Nie wiem czy wytrzymam, w każdym razie spróbuje. Jak nie będzie mi lepiej to poproszę pielęgniarkę o jakieś tabletki lub pójdę do domu.
    Wzięłam plecak i ruszyłam na lekcję polskiego.

środa, 4 stycznia 2012

.Rozdział 1.

    - Sherry! Sherry, wstawaj! – krzyczała mama, wparowując do mojego pokoju. Zdjęła z rozpędem kołdrę i usiadła obok mnie na łóżku. Potrząsnęła mną, wybudzając z głębokiego snu. – Bo spóźnisz się do szkoły!
    - Mhm… - mruknęłam śpiąco, przysysając się jeszcze głębiej do poduszki i kuląc nogi. Gdy zarejestrowałam, że mama nadal siedzi obok mnie, dodałam szybko – Tak, tak… Już wstaje. – jęknęłam, otwierając oczy i podnosząc się z łóżka. Gdy zobaczyła, że wykonuje jakikolwiek ruch, poszła szybkim krokiem do drzwi i zatrzasnęła je, wychodząc.
    Podeszłam do szafy. Wyjęłam czarne rurki i bluzkę na ramiączka. Szybko włożyłam na siebie całość i ruszyłam nadal ospała do łazienki. Umyłam zęby i przemyłam twarz. Westchnęłam, przeczesując  niezdarnie włosy. Zmęczenie nie dawało mi dojść do siebie. Dlaczego ta szkoła jest na ósmą godzinę?! Komu chce się wstawać tak wcześnie? Bynajmniej nie mnie.
    Ziewnęłam, przeciągając się i wróciłam do lustra w moim pokoju. Rozczesałam włosy szczotką, puszczając je luźno. Bezwładne kosmyki opadły na ramiona i otuliły moją twarz.
    Podeszłam do łózka i pościeliłam je. Wzięłam z krzesła obok koc, na którym było zdjęcie koni uchwyconych w biegu. Narzuciłam go na pościel. Wyprostowałam się i wbiłam w niego wzrok. Lubiłam te zwierzęta, naprawdę. Nawet kiedyś jeździłam na nich. Lecz, kiedy pewnego razu byłam na przejażdżce, mój koń się spłoszył. Prawdopodobnie przestraszył się zająca. Z przestrachu stanął dęba, na co nie byłam przygotowana. Nogi wypadły mi ze strzemion i z hukiem runęłam w dół, a koń uciekł galopem. Od tamtej pory zerwałam z nimi kontakt.
     Zwróciłam się do okna, otwierając je szeroko. Ledwie to zrobiłam, otulił mnie świeży zapach skoszonej trawy, a na twarzy poczułam znajome ciepło rzucane przez promienie słońca. Zamknęłam oczy rozkoszując się tą krótką chwilą. Wciągnęłam powietrze głęboko do płuc, pozwalając mu wypełnić każdą komórkę mojego ciała.
    Otworzyłam oczy i spojrzałam na wschodzące słońce, które jeszcze nie do końca było widoczne. Dolną część zakrywały konary drzew. Niebo było przepiękne, wyściełane ciepłymi kolorami. Gdy się tak wpatrywałam dopiero po chwili spostrzegłam, że się uśmiecham.
    - Sherry! – z dołu dobiegł mnie zły głos mamy. Zastukała w coś, dając mi znak bym jak najszybciej zeszła na dół. Odruchowo spojrzałam na zegarek. Wskazywał ósmą czterdzieści.
    - Niech to szlag… – szepnęłam. Pośpiesznie sięgnęłam po plecak  i pobiegłam schodami na dół. Podskoczyłam na widok moich rodziców u podnóża schodów. Stali z szerokimi uśmiechami i z…tortem. Przez chwile stałam zbita z tropu, gdy nagle zaczęli śpiewać piosenkę ,,Sto Lat”. Nagle do mnie dotarło. O boże! Dziś są moje urodziny. Szybko spojrzałam na kalendarz znajdujący się za nimi. Tak! Był 22 czerwiec, dzień w którym się urodziłam.
    Znowu przeniosłam wzrok na moich rodziców, którzy właśnie skończyli śpiewać. Czułam jak na mojej twarzy pojawia się uśmiech. Oczy zapiekły mnie od napływających łez szczęścia.
    - No dalej kochana. Zdmuchnij świeczki i pomyśl życzenie. – powiedział tata usatysfakcjonowanym tonem głosu. Zgodnie z jego poleceniem pochyliłam się nad tortem, wciągając powietrze by po chwili móc je wypuścić ze świstem. Po paru sekundach wszystkie siedemnaście świeczek zgasło. Rodzice odłożyli tort i podali mi beżowe pudełeczko. Mama skinęła głową z uśmiechem, dając mi znak żebym otworzyła. Powoli uniosłam wieczko. Moim oczom ukazał się srebrny pierścień w kształcie prostokąta. W środku znajdował się mały, czarny kamień, natomiast dookoła ciągnęły się mistyczne wzory. Przyjrzałam się bliżej. Zauważyłam, że na odwrocie wygrawerowany jest napis Na zawsze w naszych sercach. Spojrzałam na mamę.
    - Kiedyś należał do mojej matki, która dostała go od swojej matki. – uśmiechnęła się do mnie promiennie. – Teraz będzie należał do Ciebie. Ten pierścień odzwierciedla twoje uczucia, przez zmianę koloru kamienia, który jest w środku. Załóż. – popatrzyłam na pierścień i włożyłam go na palec. Po chwili przybrał kolor zielony. Otworzyłam oczy ze zdumienia. A więc zielony oznacza szczęście. Oderwałam wzrok od pierścienia i popatrzyłam na rodziców, rzucając się im w ramiona.
    - Jest prześliczny. Dziękuję wam, że pamiętaliście. – szepnęłam przytulając się do nich.  – Kocham was. – powiedziałam nadal nie odrywając się od nich. Nagle poczułam dziwne ukłucie w sercu i myśl, że widzę ich ostatni raz. Nie, to nie możliwe. Głupia podświadomość. Szybko przepędziłam tę myśl.
    -My też cię kochamy. I pamiętaj, że zawsze będziemy. Jesteś dla nas wszystkim. Jesteś naszym skarbem. – powiedziała mama spokojnym, pełnym czułości głosem. Uśmiechnęłam się na te słowa i spojrzałam na nich. – No a teraz czas do szkoły. Tort zjemy jak wrócisz. Dzisiaj wyjątkowo podwiezie Cię tata. – Spojrzała na niego znacząco i ruszyła do kuchni. Poszłam za nią posyłając tacie łobuzerski uśmiech.   
    -Masz tu picie i jedzenie. – podała mi wodę i moje ulubione kanapki z serem i szynką. Szybko schowałam je do plecaka i przytuliłam się do niej. Odwzajemniła uścisk i pocałowała mnie w czoło, zaczynając gładzic po plecach. Mogłabym pozostać w tej pozycji jeszcze bardzo długo. Czułam się bezpieczna w jej objęciach. Zawsze gdy byłam mała przychodziłam do niej, a ona wykonywała zawsze ten sam gest. Wtedy wszystkie troski i zmartwienia znikały, a pozostałyśmy tylko my we dwie.
    - Dobrze biegnij do szkoły, bo się spóźnisz. A pamiętaj jutro koniec roku. – uśmiechnęła się do mnie ciepło. Odwzajemniłam uśmiech i zaczęłam iść w stronę drzwi frontowych, gdy krzyknęła – Kocham cię, Sherry! - Odwróciłam się w jej stronę, otwierając drzwi.
    - Ja też cię kocham, mamo! – rzuciłam w odpowiedzi, gdy rozległ się dźwięk klaksonu.  Pobiegłam w stronę samochodu, w którym już siedział tata.