środa, 4 stycznia 2012

.Rozdział 1.

    - Sherry! Sherry, wstawaj! – krzyczała mama, wparowując do mojego pokoju. Zdjęła z rozpędem kołdrę i usiadła obok mnie na łóżku. Potrząsnęła mną, wybudzając z głębokiego snu. – Bo spóźnisz się do szkoły!
    - Mhm… - mruknęłam śpiąco, przysysając się jeszcze głębiej do poduszki i kuląc nogi. Gdy zarejestrowałam, że mama nadal siedzi obok mnie, dodałam szybko – Tak, tak… Już wstaje. – jęknęłam, otwierając oczy i podnosząc się z łóżka. Gdy zobaczyła, że wykonuje jakikolwiek ruch, poszła szybkim krokiem do drzwi i zatrzasnęła je, wychodząc.
    Podeszłam do szafy. Wyjęłam czarne rurki i bluzkę na ramiączka. Szybko włożyłam na siebie całość i ruszyłam nadal ospała do łazienki. Umyłam zęby i przemyłam twarz. Westchnęłam, przeczesując  niezdarnie włosy. Zmęczenie nie dawało mi dojść do siebie. Dlaczego ta szkoła jest na ósmą godzinę?! Komu chce się wstawać tak wcześnie? Bynajmniej nie mnie.
    Ziewnęłam, przeciągając się i wróciłam do lustra w moim pokoju. Rozczesałam włosy szczotką, puszczając je luźno. Bezwładne kosmyki opadły na ramiona i otuliły moją twarz.
    Podeszłam do łózka i pościeliłam je. Wzięłam z krzesła obok koc, na którym było zdjęcie koni uchwyconych w biegu. Narzuciłam go na pościel. Wyprostowałam się i wbiłam w niego wzrok. Lubiłam te zwierzęta, naprawdę. Nawet kiedyś jeździłam na nich. Lecz, kiedy pewnego razu byłam na przejażdżce, mój koń się spłoszył. Prawdopodobnie przestraszył się zająca. Z przestrachu stanął dęba, na co nie byłam przygotowana. Nogi wypadły mi ze strzemion i z hukiem runęłam w dół, a koń uciekł galopem. Od tamtej pory zerwałam z nimi kontakt.
     Zwróciłam się do okna, otwierając je szeroko. Ledwie to zrobiłam, otulił mnie świeży zapach skoszonej trawy, a na twarzy poczułam znajome ciepło rzucane przez promienie słońca. Zamknęłam oczy rozkoszując się tą krótką chwilą. Wciągnęłam powietrze głęboko do płuc, pozwalając mu wypełnić każdą komórkę mojego ciała.
    Otworzyłam oczy i spojrzałam na wschodzące słońce, które jeszcze nie do końca było widoczne. Dolną część zakrywały konary drzew. Niebo było przepiękne, wyściełane ciepłymi kolorami. Gdy się tak wpatrywałam dopiero po chwili spostrzegłam, że się uśmiecham.
    - Sherry! – z dołu dobiegł mnie zły głos mamy. Zastukała w coś, dając mi znak bym jak najszybciej zeszła na dół. Odruchowo spojrzałam na zegarek. Wskazywał ósmą czterdzieści.
    - Niech to szlag… – szepnęłam. Pośpiesznie sięgnęłam po plecak  i pobiegłam schodami na dół. Podskoczyłam na widok moich rodziców u podnóża schodów. Stali z szerokimi uśmiechami i z…tortem. Przez chwile stałam zbita z tropu, gdy nagle zaczęli śpiewać piosenkę ,,Sto Lat”. Nagle do mnie dotarło. O boże! Dziś są moje urodziny. Szybko spojrzałam na kalendarz znajdujący się za nimi. Tak! Był 22 czerwiec, dzień w którym się urodziłam.
    Znowu przeniosłam wzrok na moich rodziców, którzy właśnie skończyli śpiewać. Czułam jak na mojej twarzy pojawia się uśmiech. Oczy zapiekły mnie od napływających łez szczęścia.
    - No dalej kochana. Zdmuchnij świeczki i pomyśl życzenie. – powiedział tata usatysfakcjonowanym tonem głosu. Zgodnie z jego poleceniem pochyliłam się nad tortem, wciągając powietrze by po chwili móc je wypuścić ze świstem. Po paru sekundach wszystkie siedemnaście świeczek zgasło. Rodzice odłożyli tort i podali mi beżowe pudełeczko. Mama skinęła głową z uśmiechem, dając mi znak żebym otworzyła. Powoli uniosłam wieczko. Moim oczom ukazał się srebrny pierścień w kształcie prostokąta. W środku znajdował się mały, czarny kamień, natomiast dookoła ciągnęły się mistyczne wzory. Przyjrzałam się bliżej. Zauważyłam, że na odwrocie wygrawerowany jest napis Na zawsze w naszych sercach. Spojrzałam na mamę.
    - Kiedyś należał do mojej matki, która dostała go od swojej matki. – uśmiechnęła się do mnie promiennie. – Teraz będzie należał do Ciebie. Ten pierścień odzwierciedla twoje uczucia, przez zmianę koloru kamienia, który jest w środku. Załóż. – popatrzyłam na pierścień i włożyłam go na palec. Po chwili przybrał kolor zielony. Otworzyłam oczy ze zdumienia. A więc zielony oznacza szczęście. Oderwałam wzrok od pierścienia i popatrzyłam na rodziców, rzucając się im w ramiona.
    - Jest prześliczny. Dziękuję wam, że pamiętaliście. – szepnęłam przytulając się do nich.  – Kocham was. – powiedziałam nadal nie odrywając się od nich. Nagle poczułam dziwne ukłucie w sercu i myśl, że widzę ich ostatni raz. Nie, to nie możliwe. Głupia podświadomość. Szybko przepędziłam tę myśl.
    -My też cię kochamy. I pamiętaj, że zawsze będziemy. Jesteś dla nas wszystkim. Jesteś naszym skarbem. – powiedziała mama spokojnym, pełnym czułości głosem. Uśmiechnęłam się na te słowa i spojrzałam na nich. – No a teraz czas do szkoły. Tort zjemy jak wrócisz. Dzisiaj wyjątkowo podwiezie Cię tata. – Spojrzała na niego znacząco i ruszyła do kuchni. Poszłam za nią posyłając tacie łobuzerski uśmiech.   
    -Masz tu picie i jedzenie. – podała mi wodę i moje ulubione kanapki z serem i szynką. Szybko schowałam je do plecaka i przytuliłam się do niej. Odwzajemniła uścisk i pocałowała mnie w czoło, zaczynając gładzic po plecach. Mogłabym pozostać w tej pozycji jeszcze bardzo długo. Czułam się bezpieczna w jej objęciach. Zawsze gdy byłam mała przychodziłam do niej, a ona wykonywała zawsze ten sam gest. Wtedy wszystkie troski i zmartwienia znikały, a pozostałyśmy tylko my we dwie.
    - Dobrze biegnij do szkoły, bo się spóźnisz. A pamiętaj jutro koniec roku. – uśmiechnęła się do mnie ciepło. Odwzajemniłam uśmiech i zaczęłam iść w stronę drzwi frontowych, gdy krzyknęła – Kocham cię, Sherry! - Odwróciłam się w jej stronę, otwierając drzwi.
    - Ja też cię kocham, mamo! – rzuciłam w odpowiedzi, gdy rozległ się dźwięk klaksonu.  Pobiegłam w stronę samochodu, w którym już siedział tata.

2 komentarze:

  1. To jest Świetne
    Masz talent ! ; )

    OdpowiedzUsuń
  2. naprawdę świetne. nie wiem czemu chcesz przerwać pisanie tego bloga. ;)

    OdpowiedzUsuń