niedziela, 15 stycznia 2012

.Rozdział 3.


    Gdy zbliżał się koniec ostatniej godziny lekcyjnej byłam u kresu wytrzymałości. Głowa pękała mi od bólu. Puls miałam znaczeni przyśpieszony, przez co szybciej oddychałam i było mi duszno.
    Na przerwach chodziłam do łazienki czy na świeże powietrze, które trochę mi pomagało. Nie na długo, lecz choć na chwile mogłam uwolnić się od gorąca, które przeszywało moje ciało.
    Znacznie pomogła mi Lindsey, zresztą robiła to od najmłodszych lat. Pewnego dnia w przedszkolu wylałam na siebie jogurt, przez co inne dzieci zaczęły mnie przezywać i wyśmiewać. Tylko Lin stanęła po mojej stronie odstraszając od nas tych bachorów. Od tamtej pory stałyśmy się najlepszymi przyjaciółkami i tak jest do dziś.
     Za to Nicolas strasznie się martwił i nie odstępował mnie na krok. Chciał żebym pojechała do szpitala, lecz stanowczo się nie zgodziłam. Powiedziałam, że to przejściowe i niedługo przejdzie. W końcu musiało kiedyś ustąpić, taką miałam nadzieje.
    Z Nicolasem poznaliśmy się w trzeciej klasie podstawówki. Uważał mnie za najlepszą dziewczynę i spędzał ze mną dużo czasu. Troszczył się o mnie, no i martwił. Był w stanie dokopać każdemu kto nawet krzywo spojrzał w moim kierunku. Ale cieszyłam się, że mogę mieć go u swojego boku. Na początku jako przyjaciela, a potem jako chłopaka.
    Po chwili zadzwonił dzwonek. Wstałam, wzięłam plecak i skierowałam się do drzwi. Nareszcie, koniec zajęć. Sam fakt, że wracam do domu poprawił mi samopoczucie.
    Przeciskałam się przez tłumy uczniów, brnąc na parking, gdzie czekał już Nicolas i Lin. Nagle niechcący uderzyłam w kogoś z impetem, przez co osoba została odrzucona na szafki. Chciałam wybełkotać przeprosiny, lecz powstrzymałam się,  gdy zobaczyłam Elke wraz z jej przyjaciółkami Meg i Katy.
    - Uważaj jak łazisz, niedołęgo! – warknęła do mnie idąc w moim kierunku. Od razu zrobiło się miejsce miedzy nami. Nikt nie raczył nam przeszkadzać, bo kłótnie z Elke kończyły się raczej źle. Dlatego woleli trzymać się od nas z daleka. Nigdy jej nie lubiłam, uważała się za królową tej szkoły. Była chamską, wredną, podłą pudernicą. W sumie to nadal nią jest. Taka pusta lala barbie.
     - Gdybyś nie machała tak tym grubym dupskiem i nie zajmowała całej powierzchni korytarza, to może bym w ciebie nie uderzyła! – odwarknęłam zła, mrużąc gniewnie oczy. Złe samopoczucie powracało, nie miałam siły na kłótnie z Elke, lecz ona przeciwnie. Słysząc moje słowa nakręciła się jeszcze bardziej.
    - Za to z ciebie jest anorektyczna suka i nic więcej! – wskazała na mnie palcem. Naburmuszyłam się. Kątem oka zobaczyłam jak dookoła nas tworzy się kółko i uczniowie zaczynają się nam przyglądać, licząc na babską bójkę.
    - I mówi to ta, która ma pół kilo pudru na mordzie. – prychnęłam dosyć głośno by mogła mnie usłyszeć. Ból głowy doskwierał mi coraz bardziej i odchodziłam od zmysłów. Chciałam już odejść, gdy zatrzymały mnie jej słowa.
    - Mnie w porównaniu do ciebie stać na kosmetyki i nie mieszkam na farmie z daleka od cywilizacji. – zakpiła, wbijając we mnie wściekły wzrok. Chwyciła się za nos, udając że dusi się moim zapachem. Zaczęła machać ręką w powietrzu. Po chwili zaniosła się sztucznym śmiechem. Za to ja napięłam mięśnie i zacisnęłam dłonie w pięści, mając ochotę dać jej w twarz. Czułam jak cała energia i ciepło kumuluje się w moich rękach.  Ból trochę zelżał dając miejsce nienawiści. Tak na prawdę nie mieszkałam na farmie, tylko daleko od miasta. To co innego.
    - Ja nie wyglądam jak tania dziwka, która czeka na szybki numerek. – wycedziłam, unosząc zadziornie kącik ust. Niemal od razu zauważyłam jak jej twarz stężała, a uśmiech zniknął.
    - Odezwała się czystej krwi szmata. Ta, co z przyjaciółką idiotką tworzy idealną drużynę. Dziwię się Nicolasowi. Jak on z tobą wytrzymuje? Pewnie płaszczysz się do niego i błagasz by nie odchodził. No a może to z litości. Może chce się tylko dobrze zabawić. W sumie to bym się nie zdziwiła, jesteś taka naiwna… - mogłaby dalej mówić, ale nie wytrzymałam i jej przerwałam.  
    - Zamknij się ty żałosna kupo mięsa ! – ryknęłam wściekła i podniosłam ręce, by ją popchnąć. Zauważyłam, że obie dłonie mam poczerwieniałe i nadal w postaci pięści. Otworzyłam je i uderzyłam nimi w Elke. Poczułam fale gorąca przepływającą przez całe ciało, aż do rąk, z których się ulatniało. Nagły przypływ furii sprawił że żar się powiększył. Z moich dłoni wystrzelił ogień, który poleciał w stronę Elke. Uderzył w nią z siłą, przez co poleciała na szafki. Próbowała ugasić kwiat, przyczepiony na bluzce, który zajął się ogniem. Gdy to zrobiła spojrzała na mnie przestraszonym wzrokiem, nie mogąc wydusić ani słowa. Twarz miała brudną od dymu. Szybko wstała i pobiegła wzdłuż koryta, prawdopodobnie do łazienki. Tuż za nią poczłapały Meg i Katy.
    Wyprostowałam się i uniosłam podbródek. Opuściłam ręce, próbując się uspokoić. Czułam jak cała złość wyparowuje, a na jej miejsce wstępuje szok i strach. To nie możliwe, jak to się stało?! Z moich dłoni wystrzelił ogień, jak w jakiejś cholernej fantastycznej książce. Coś jest ze mną nie tak i nie tylko ja to wiedziałam.
    Rozejrzałam się dookoła. Wszyscy wlepiali we mnie oszołomiony wzrok. Nagle zatrzymałam się na jednej z twarzy. Wytrzeszczyłam oczy. Stał tam chłopak z parkingu. Ubrany cały na czarno i te ciemne, grafitowe czy. Niewątpliwie to był on. Tak samo jak ostatnio wpatrywał się we mnie natarczywie. Nie spuszczając go z oczu ruszyłam w jego stronę. Nie musiałam się nawet przeciskać przez tłum uczniów, bo sami zrobili mi miejsce.
    Byłam coraz bliżej niego, gdy zaczął iść w przeciwnym kierunku. Przyspieszyłam kroku, by znowu go nie zgubić. On musiał coś wiedzieć. Nie bez powodu widzę go drugi raz w tym samym dniu. Postanowiłam, że tym co zrobiłam Elke zajmę się później, bo jeszcze nie do końca w to uwierzyłam.
    Nieznajomy skręcił korytarzem w prawo i tak samo jak ja nie zwalniał, tylko szedł coraz szybciej. Zaczęłam biec, próbując go dogonić i zapytać o co mu chodzi. Zbiegł po schodach, a ja za nim. Mój oddech przyspieszył, a serce łomotało mi w piersi. Teraz przydałoby się trochę kondycji.  Chłopak uderzył w stalowe drzwi, otwierając je na oścież.  Szybko pobiegłam za nim. Akurat, gdy byłam przy drzwiach one uderzyły we mnie z impetem i poczułam ból w ramieniu. Jęknęłam cicho i otworzyłam je wybiegając na dwór. Rozejrzałam się pośpiesznie dookoła. Ani śladu nieznajomego. Zniknął. Cholera. To się robi coraz dziwniejsze, a do tego wkurzające.
    Złapałam się za głowę i dopiero teraz spostrzegłam, że ból głowy i nudności prawie całkowicie zniknęły. Westchnęła zmęczona biegiem i ruszyłam rozczarowana na parking.

   
~*~


    - Cholera, Sherry! Gdzieś ty się u diabła podziewała?! Czekamy z Nicolasem od ponad dwudziestu minut. – powiedziała Lindsey nieco podenerwowana, gdy mnie zobaczyła – Martwiliśmy się o Ciebie.
    - Miałam niezła potyczkę z Elke i …- przerwałam w tym momencie. Kurczę, jak zwykle nie trzymam języka za zębami. Postanowiłam, że nie będę mówić Nicolasowi i Lin o nieznajomym do czasu, aż sama nie wyjaśnię tej sprawy. Nie będę ich tym zamartwiać, bo wtedy nie odstępowaliby mnie na krok. – …i źle się skończyło. Elke pobiegła z płaczem do łazienki.
    - Oh, kochana! Moja krew! – wykrzyknęła radośnie Lindsey i ścisnęła mnie. – I bardzo dobrze jej tak. Może w końcu się od nas odczepi. – Spojrzałam na Nicolasa, który lekko się uśmiechał.
    - Idziemy do domu? Nie najlepiej się czuje. – westchnęłam, mrużąc oczy i patrząc to na Lin, to na Nicolasa. Tak naprawdę moje samopoczucie się poprawiło. Czułam się lepiej niż przedtem. Co prawda ból i gorąco nie do końca ustąpiło, ale nie chciałam żeby Lindsey zasypywała mnie pytaniami dotyczących Elke. Zresztą sama nie do końca wiedziałam co się stało. Nadal do mnie nie docierało, że ogień wystrzelił mi z rąk pod wpływem furii.
    -  Tak, lepiej idź do domu. Bo nie najlepiej wyglądasz. – powiedział Nicolas ze zmartwioną miną. Podszedł do mnie, obejmując w pasie. Pocałował mnie w czoło i przytulił. – Zobaczymy się jutro, lub dzisiaj, jak się lepiej poczujesz. Jeszcze zadzwonię. – uśmiechnął się do mnie ciepło. A ja przytaknęłam.


~*~


    Po pożegnaniu z Nicolasem, poszłyśmy z Lin w stronę naszych domów. Nagle wydarzenia z dziś zalały mnie niczym kubeł lodowatej wody. Cholera, a jeżeli zrobiłam coś Elke? Jeżeli wniesie to na policje i zostanę skazana? Zaczęła wzbierać we mnie panika. Ale z drugiej strony ona jest przecież ,,królową szkoły” i nie może pozwolić sobie na bezczeszczenie jej imienia. Nie pozwoli by cała szkoła dowiedziała się, że młodsza o rok uczennica zlała jej dupę. Oj, na pewno nie pozwoli. A co z tym…czymś? Co to było? Ogień. To on wystrzelił z moich rąk. Ale jak to możliwe ? Może to tylko wymysł mojej wyobraźni, a tak na prawdę tylko ją popchnęłam? A podświadomość wymyśliła płomienie. W sumie jest to możliwe, zważając na dzisiejsze samopoczucie.
    Ale to nie jest tylko mój jedyny problem. Nadal nie wiedziałam co myśleć o tym nieznajomym chłopaku. Nie mam pojęcia skąd się wziął i czego chciał. Ale czułam, że chodzi mu o mnie. Taki instynkt. Tylko czemu uciekał przede mną? Tego też nie rozumiałam…
    - Ale super, że jutro koniec roku. – przerwała moje rozmyślania Lin. – Masz już jakieś plany na wakacje?
    - Mam jechać z rodzicami za granice. Chyba do Egiptu. No ale nie wiem co z tego wyjdzie. W końcu mówią to co roku. – westchnęłam, a po chwili się uśmiechnęłam. – Ale nawet jak nie, to mam Nicolasa. –spojrzałam w jej brązowe oczy.
    - Też chce mieć chłopaka. – jęknęła i zrobiła minę jak dziecko, które nie dostało obiecanej zabawki. Zaśmiałam się lekko i przytuliłam ją, a ona odpowiedziała na to szerokim uśmiechem.
    - A ty masz już plany ? – zapytałam spoglądając na nią. Lin potrząsnęła głową w zaprzeczeniu, przez co jej brązowe loki zaczęły podskakiwać. Nie jesteśmy do siebie zbyt podobne. Lindsey jest niską brunetką o brązowych oczach.  Burza ciemnych włosów okala jej twarz o oliwkowej cerze. Ma filigranową posturę. Aroganckie zachowanie do nieznajomych ludzi, lecz dla osób, którzy liczą się w jej życiu jest prawdziwą przyjaciółką. Tak samo jak ja nie lubi Elke i jej baraniego stadka, czyli Meg i Katy, które jest z nią non stop. Ciekawe czy do łazienki chodzą razem, albo pod prysznic jako święta trójca.  W przeciwieństwie do Lin jestem ciemną blondynką o brzoskwiniowej cerze, nieco umięśnionej budowie ciała oraz o zgrabnej i smukłej sylwetce, którą odziedziczyłam po matce. Mój charakter jest bardzo zmienny, uzależniony od mojego nastroju.
    - Niestety nie mam. Ale jestem pewna, że pojadę do babci i dziadka – powiedziała z nutą złości i wywróciła oczami. – Dlaczego nie pojedziemy gdzieś daleko? Na przykład na drugi koniec świata. Chciałabym wyrwać się z tej zapomnianej przez Boga dziury. – westchnęła z rozżaleniem, przenosząc na mnie wzrok i zaniosła się cichym śmiechem.
    Resztę drogi szłyśmy w milczeniu. Po paru minutach doszłyśmy do jej domu. Przytuliłyśmy się na pożegnanie i ruszyłam dalej na przystanek, po zapewnieniu Lin, że nic mi nie jest i że nie zemdleje po drodze. Usiadłam na ławce, czekając na autobus. Zauważyłam, że obok mnie leży mała, niebieska karteczka. Zagryzłam wargę w zamyśleniu, lecz ciekawość zwyciężyła i sięgnęłam po nią. Na odwrocie napisane było: Nie wracaj do domu. Jesteś w niebezpieczeństwie. Zmarszczyłam brwi, a moje tętno przyśpieszyło. Wbijałam posępny wzrok w karteczkę. Co to ma być?  Czy ktoś rzeczywiście mnie ostrzega, czy to tylko idiotyczny żart? Może grupa dzieciaków położyła tę kartkę dla zabawy. W końcu to było możliwe… Ale mogłabym przysiąc, że jak tu przyszłam tej karteczki nie było.
    Nadjechał mój autobus. Potoczyłam wzrokiem dookoła. Nie było ani żywej duszy. Pewnie głupi żart, pomyślałam i wyrzuciłam kartkę, wchodząc od autobusu. Kupiłam bilet i usiadłam zdenerwowana. Autobus ruszył, a ja spojrzałam przez okno. Powoli zaczęło się ściemniać. Przez chwile jakbym widziała twarz tego nieznajomego chłopaka, lecz w mgnieniu oka zniknęła. Jeszcze bardziej się spłoszyłam, opadając na oparcie fotela. A jeżeli to on? Mógł przecież podłożyć tę kartkę przed moim przyjściem, a ja po prostu jej nie zauważyłam. Może przewidział, że będę szła na przystanek i wyprzedził mnie o krok, chcąc mnie nastraszyć? Jeżeli o to chodziło, to mu się udało. Odpędziłam od siebie tę myśl.
    Autobus stanął, a ja wyskoczyłam z niego. Skierowałam się do domu pośpiesznym krokiem. Jak najszybciej chciałam się tam znaleźć. Gdy byłam już blisko zobaczyłam dym unoszący się w powietrzu. Znowu poczułam to ukłucie w sercu i strach, co rano. Zaczęłam iść jeszcze szybciej, podążając za zapachem siarki i dymem. Po chwili zaczął pojawiać się ogień. Potem zobaczyłam palący się dom, którego pożerały płomienie.
    - Och, nie! – jęknęłam, a mój głos się załamał. Mój dom. Rodzice. Pożar. Nieee!!! Mój umysł krzyczał. Rzuciłam wszystko i zaczęłam biec ku drzwiom. Łzy cisnęły mi się do powiek, szukając ujścia. Lecz nie pozwoliłam im wypłynąć. Nie teraz, kiedy ode mnie zależy życie mamy i taty. Przez ułamek sekundy pomyślałam, że może zdążyli się wydostać. Ale ta myśl szybko odeszła, gdy zobaczyłam rodziców klęczących u progu drzwi. Mieli przepaski na usta i związane z tyłu ręce. Ich wzrok skupiał się na wysokim, ubranym na czarno mężczyźnie. Mama miała łzy w oczach, a tata przepełnioną bólem twarz. Szybko schowałam się za krzak, obserwując tę sytuacje. Boże, co mam robić?! Jeżeli tam pójdę to i tak im nie pomogę. Złapie mnie i zaknebluje tak samo, jak moich rodziców. Komórka! Szybko ją wyjęłam, niestety bateria padła. Zaklęłam się w duchu.
    Zauważyłam jak mężczyzna ściąga mojej mamie przepaskę z ust, by mogła mówić. Zapewne jej odpowiedz go nie zadowoliła, bo uderzył ją z całej siły w twarz, przez co odleciała do tyłu. Zdusiłam w sobie krzyk, dławiąc się płaczem. Zaczęłam głośno dyszeć, panika wzięła nade mną górę. Bałam się, że ich stracę. Musiałam działać. Życie bez nich, byłoby jak oddychanie bez tlenu. Niemożliwe. Odruchowo dotknęłam sygnetu. Musiałam im pomóc, najwyżej zginę, ale będę z nimi w tamtym świecie.  Zaczęłam szukać jakiejś broni. Szybko, szybko…powtarzałam w myślach. Moje ręce wymacały stalowy, dosyć gruby pręt. Chwyciłam go mocno i zaczęłam zakradać się do drzwi.
    Schowałam się za drzewem, kucając. Spojrzałam na mamę i zamarłam. Patrzyła wprost na mnie. Jej oczy były pełne łez, poczerwieniałe i napuchnięte. Miała zakrwawione usta i ranę na czole. Zakryłam dłonią usta, czując jak płacz wzbiera na sile. Kątem oka zauważyłam, że mężczyzna poszedł w głąb domu. Bez namysłu ruszyłam w jej stronę. Ku mojemu zdziwieniu podniosła się na kolana. Oboje na mnie spojrzeli. Ich oczy były pełne smutku, bólu lecz też miłości. Gdy byłam już na ganku, mama przemówiła.
    - Sherry. Kochamy cię i zawsze będziemy. Pamiętaj o tym. – wypowiedziała niemal szeptem, a ja rzuciłam się w ich objęcia, a oni przygarnęli mnie do siebie. Chciałam powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, że zaraz na pewno ktoś tu będzie. Lecz ostatnie co zapamiętałam był jasny błysk. Tak jasny, że musiałam przymknąć oczy. Usłyszałam niezrozumiałe słowa mamy, a potem jej krzyk. Chciałam złapać ją za rękę, ale nic nie widziałam. Poczułam zawroty głowy i mdłości. A ostatnim obrazem jaki zobaczyłam okazały się krwistoczerwone oczy.Straciłam przytomność.

1 komentarz: